Grażyna Bral
"Zabłockiego przez świat podróżowanie", 2008

Mijamy świat, ale on doskonale zamieszkuje w nas. Podróżujemy, oglądamy, zapamiętujemy. Opowiadamy, zapisujemy, malujemy. Podróżowanie jest mijaniem świata, który jest i jakby go nie było.

Zatrzymanie mijanego, oglądanego z okien pociągu, samochodu, podczas spaceru, owo zapamiętywanie świata jest nieodłączną składową po prostu życia. Zresztą, czyż ono samo nie jest podróżą pełną zaskoczenia, pełną niewiadomych, niechcianych albo upragnionych? Spełnionych lub niosących rozczarowania. Czasem robi z nami co chce, rzuca na wody głębokie lub płytkie, nawet wtedy gdy się nam zdaje, że nad wszystkim mamy pełną kontrolę. Gdybyż tak było – długo bylibyśmy młodzi, zdrowi, bogaci no i szczęśliwi. Może zawsze? Wszak wiemy, że nic nie jest „zawsze”.

Podróże odbywane najdosłowniej odkrywają przed nami cuda i nędzę, przepych, dostatek i ubóstwo, pozostawiają pod oczami szarości i kolory. Trzeba być malarzem, żeby z owego oglądu uformować zwyczajną opowieść, ale i metaforę, żeby spotykanym ludziom przydać cech, których sami w sobie nawet nie podejrzewają, żeby zobaczyć to, co wymyka się naskórkowemu jedynie poznawaniu i oglądaniu nowego, nieznanego dotąd pejzażu. Powstają wtedy pejzaże malowane okiem, pejzaże absolutnie własne, które nie muszą być tożsame z czyimkolwiek widzeniem tego samego, ale które zarazem pozwalają zobaczyć coś w sposób porównywalny, oddający ledwie przeczuwane utożsamianie się z tak zapamiętanym przez malarza widokiem.

Domy jak przybytki świątynne, ludzie jak kołujące albo zranione ptaki, ptaki jak ludzie z nieudolnie rozłożonym skrzydłami, to wszystko wpisuje się w malarski ogląd świata przez Zabłockiego. Wpisuje? Powinno się powiedzieć „wmalowuje się” i każe taki właśnie pejzaż przyjąć do wiadomości. To prawo artysty do szczególnego traktowania materii rzeczywistości, która utrwalona tak a nie inaczej ostaje się próbie czasu, nie podlega okazjonalnemu przemijaniu; zostaje. Bo przecież pejzaże nie mijają, tylko każdy inaczej je ogląda.

Każdy z nas nosi w sobie Anioły i Demony. Ze zmiennym szczęściem dochodzi do głosu raz jeden, raz drugi. Czasem rywalizują, ale poddają się naszemu na nie wpływowi, czasem wybierają jakby za nas, a my pokrętnie udajemy, że tak musiało się stać.

Zabłocki też nosił w sobie obie „formacje”, czemu dawał wyraz na płótnie, gwaszem lub temperą. Wiele jego ptaków jest Demonami, wiele jego portretów to Anioły, a wiele jego niby autoportretów pokazuje nie pozbawiony ironii stosunek do siebie i otaczającego świata. Pejzaże zaś wnoszą uspokojenie między Nim, Aniołami, Demonami - walczącymi o pierwszeństwo…

Patrząc teraz na spuściznę przedwcześnie zmarłego artysty – możemy zgadywać, kiedy chciał pokazać nam tylko urodę i tajemnice świata i ludzi, kiedy chciał sprowokować do zamyślenia się nad nieco przekornym przekazem i owej urody, i demoniczności, kiedy przez malarskie widzenie po prostu dokumentował to, co pozostawało pod powiekami. Pozostało…