Edmund Puzdrowski
"Jedność i zderzenie przeciwieństw", 1989
Malarstwo Jerzego Zabłockiego jest jeszcze jedną wersją, bardzo osobistą i współczesną, tej tradycji , która w dziejach sztuki polskiej ostatnich kilkudziesięciu lat nosi miano koloryzmu. Akcentowanie stosunku osobistego do tej tradycji jest w wypadku tego malarstwa bardzo ważne gdyż jednoznacznie wskazując na punkt wyjścia, nie precyzuje ograniczeń, nie uruchamia poszukiwań malarza w stereotypie wierności formom i sposobom organizowania przestrzeni malarskiej.
W tym kontekście przywołanie koloryzmu ma tylko charakter porządkowy, kierujący – spełnia funkcje najbliższego określenia organizującego nasze wrażenia z oglądu dzieł Jerzego Zabłockiego. Spełnia jednocześnie i tę funkcję, że jest rodzajem przypomnienia przemian, przewartościowań i przezwyciężeń, które w tym nurcie na przestrzeni lat zachodziły sprawiając, że okazał się on być bardzo atrakcyjnym dla całych generacji średniego dzisiaj i młodszego pokoleń malarzy, którzy w latach pięćdziesiątych i późnie wkraczali w obszar aktywności twórczej.
Inna sprawa, że wyjście z tradycji tak wyraziście zarysowanej, jak to było z udziałem koloryzmu, nie każdemu pozwalało na odnalezienie we własnej twórczości samodzielnego tropu, który indywidualizując wypowiedź malarską wyróżniał ja równocześnie z morza podobieństw, z anonimatu powtórzeń. Gdy, w praktyce najciekawszych malarzy, wywodzących swój rodowód z tego nurtu, punkt wyjścia, na którym prowadzono pierwsze poszukiwania był nie tylko wyrazisty ale i wspólny, to punkt dojścia, miejsce w którym wewnętrzna wrażliwość i niecierpliwość samorealizacji zbiegły się z ideami koloryzmu – okazał się być dla każdego z nich inny.
W takim kontekście rodziło się i malarstwo Zabłockiego. Jego poszukiwania, przynależąc do działań wynikających z nurtu koloryzmu, doprowadziły jego sztukę do określenia własnego wyrazu. Nie ma ona charakteru intelektualnego, przestrzeń malarska jego obrazów nie ma cech obrazowo-przedmiotowych; jest to w całej głębokości znaczeń przestrzeń wartości sensualnych. Przestrzeń wartości dopowiadanych naszą wyobraźnią i naszą zmysłowością, nasza pra-pamięcią i nasza potrzebą współuczestniczenia w kreowani przestrzeni estetycznej.
Z tak ukierunkowanego tropu interpretacyjnego wynika, że malarstwo Zabłockiego – pomimo swej skończonej, ostatecznej formy przyjmującej postać obrazu – jest rodzajem zaproszenia do gry toczonej pomiędzy dwiema wrażliwościami: wrażliwości artysty i wrażliwością widza. Ich korespondencja wyznacza zakres znaczenia tego malarstwa, jej brak kładzie na dzieła artysty symboliczną pieczęć śmierci. W jej tchnieniu spala się cała barwność, cały porządek napięć kolorystycznych, pozostaje pusta przestrzeń nieporozumienia, której nie da się dopowiedzieć słowami, wyjaśnić komentarzem.
Artysta tworząc swoje „Pejzaże wyobraźni” czy cykl „Ptaków” odwołuję się także do doświadczenia, które nie ma jednak cech rozumowych, które nie wiąże z odbiciem zapamiętanych konkretnych struktur na płaszczyźnie obrazu zawiera się pierwiastek racjonalizujący kategorie porozumienia pomiędzy widzem a sztuką. Sprawiający jej dotkliwa obcość lub spontaniczna bliskość. W tym rozumieniu rodzaj sztuki proponowanej przez Zabłockiego nie ma charakteru neutralnego. To dynamika form ożywiających, a nieraz brutalnie rozsadzających kolorystycznie wysmakowane pola zamykające się płaszczyźnie obrazu, wymusza tego rodzaju ostry sprowadzający się do przeciwieństw, stosunek widza do przestrzeni malarskiej.
Obrazy Jerzego Zabłockiego mają różną architekturę; był okres, że można było w nich odnaleźć nieraz rygorystycznie spełnianą i nieraz ledwie zaznaczoną zasadę poziomych podziałów. W cyklu „Ptaki” płaskie i neutralne, choć kolorystycznie wysmakowane tło, wyrzuca z siebie jakieś przeczucie figury zbudowanej po przekątnej. Istnieje cykl „Pejzaży wyobraźni”, w którym ta przejrzystość architektoniczna ulega zawieszeniu; wątki dopełniają się i nakładają aby wytrysnąć w stronę widza jakąś kolorystyczna dominantą, sprowadzającą z kolei jego wzrok wewnętrzny i wyobraźnię z tego jednego, dominującego pola na cała płaszczyznę obrazu.
To wędrowanie oka, to obejmowanie w widzenie całej przestrzeni obrazu ulega nieraz zawieszeniu – bo oto gdzieś, przy formie ostrej i drapieżnej pojawia się łagodność jak gdyby niespodziewana, obłe łuki niby-tęczy, niby dysonansu, ale jakże potrzebnego, jako dopowiadającego świeżość, odkrywczą nośność tego gestu. Te struktury, zdecydowane w swej geometrycznej formie, przyjmując nie tylko kształt łuków, dopowiadają jakby mięsistość, organiczną biologiczność całej przestrzeni.
Mięsistość podbudowana impastem, płaskość mniej czy bardziej rozbudowanego kolorystyczni ale zawsze szlachetnie zneutralizowanego tła, gest spontaniczny przy całym wysmakowaniu obocza – oto wielkość przeciwieństw, które w wymiarze obrazu i wymiarze sztuki proponowanej przez Jerzego Zabłockiego sprowadzone zostają do jedności.